czwartek, 23 sierpnia 2018

Párek v rohlíku.

Myszu zaczęła się niecierpliwić. To już czwarty dzień wyprawy, a sernika ani widu, ani słychu. :( Żeby ją trochę uspokoić, zabraliśmy ją na... kolejny sznycel po wiedeńsku.

 
Przy okazji udało się zrobić zdjęcie, zanim Myszu spałaszowała tradycyjną sałatkę ziemniaczaną, która zazwyczaj podawana jest do sznycla. Każdy lokal podaje ją w nieco odmiennej formie, ale... zdarzyło nam się trafić na dwie wersje... w jednym lokalu. Widocznie mają tam dwóch kucharzy po różnych szkołach. ;)

Po obiedzie przyszedł czas na pakowanie i... upiększenie się w łazience. Instrukcja korzystania z tego pomieszczenia ewidentnie była przygotowana dla... kota. 😅 Ale Myszu nie obraziła się o to. 😉



Niestety, nie wystarczyło już czasu i... miejsca w brzuszku, by zamówić sernik. Myszu musiała więc zaliczyć ważną, życiową lekcję, że nie zawsze można wszystko mieć. Jednak, żeby nieco zrekompensować małej ten kulinarny brak, wypełniliśmy go... innym smakołykiem. W drodze powrotnej udało się zaliczyć párka v rohlíku, czyli parówkę w rogalu, czyli... czeski odpowiednik niemieckich (!) hot dogów (choć ta nazwa ma amerykański rodowód ➜ klik). Myszu aż się oczka zaświeciły. 😍


Co istotne - zapewne to nie był byle jaki párek, gdyż sugerując się reklamą znajdująca się tuż obok, mogła to być parówka jednej z najbardziej znanych czeskich marek. 😃



A sernik? No, cóż. Przynajmniej będzie po co wracać do Wiednia... 😎



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz